Mój poród krok po kroku. Refleksje

By Unknown - 23:05:00

poród

Było o dziewiątym miesiącu i ostatnich dniach przed porodem. Teraz czas opisać wam jak to się dalej wszystko potoczyło... Gdybym pisała to kilka dni po porodzie wpis byłby pewnie bardziej emocjonalny, nieskładny itd., gdyż targały mną wtedy taaakie emocje! Od tego czasu minął już ponad miesiąc. Chętnie wrócę do tego czasu we wspomnieniach. Ten czas od kiedy Madzia jest z nami był bardzo intensywny. Nasze dziecko jest bowiem bardzo wymagające, stąd wpis dopiero teraz.

Tej nocy chyba nie prześpię

Otóż, kiedy pani doktor w Szpitalu Praskim powiedziała, że wrócimy najdalej za dwa dni to naprawdę niewiele się pomyliła, gdyż zaraz po północy dnia trzeciego od tejże wizyty wszystko się zaczęło! Kładąc się spać powiedziałam jeszcze do męża, że nie wiem czy noc prześpimy i faktycznie nie udało się przespać nawet dwóch godzin, bo zaledwie po półtorej godziny od kiedy się położyliśmy obudziłam się w kałuży. Tak! Odeszły mi wody. Jak to piszę teraz to przypomina mi się tamten stan, ta mieszanka uczuć. Jak przez całą ciążę do ostatnich dni właściwie nie zaprzątałam sobie głowy myśleniem o porodzie, o tym co mnie czeka - tak teraz drżałam (dosłownie) ze strachu i nerwów - jak to będzie, ale przede wszystkim byłam wściekła, że czeka mnie największy wysiłek życia, a ja nie przespałam nawet dwóch godzin!

Jedziemy do szpitala

Zabraliśmy wszystkie potrzebne wcześniej spakowane rzeczy i jedziemy. Kierunek - Szpital Praski. Zdecydowałam się na ten szpital pod koniec ciąży. Przekonywała mnie do niego położna w szkole rodzenia, a po wizycie kontrolnej KTG dwa dni przed porodem właśnie w tym szpitalu - tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że są tak fantastyczni lekarze i że bardzo chcę rodzić akurat tam. Mówiono mi również, że zawsze jest tam miejsce i niemożliwe, aby mnie nie przyjęli.

Tutaj nie urodzę

Dojechaliśmy. Wchodzimy około trzeciej nad ranem do tegoż szpitala i mówię, że odeszły mi wody, a tu informacja, że nie przyjmą mnie, bo wszystkie sale porodowe są zajęte. No nie! Nie było takiej wersji! Proszę ich, błagam, ale nie da rady. Położna na izbie przyjęć dała mi telefon i przez słuchawkę od pani doktor dostałam informację, że nie ma możliwości rodzić u nich. Ja pytam - to gdzie? Ona mówi bym pojechała do Szpitala na Solcu, bo tam kameralnie i są ich lekarze. Nigdy wcześniej o takim nie słyszałam, nic o nim nie wiedziałam, zero opinii. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nic... Nie było innego wyjścia.

Nawet sobie nie wyobrażacie mojej złości. Nie dość, że niewyspana to jeszcze będę rodzić w szpitalu, o którym nic nie wiem! Całą drogę czytałam opinie, czego mogę się spodziewać. Na szczęście nie trafiłam na nic niepokojącego. Nie poprawiło mi to jednak humoru.

Dojechaliśmy.

Zostałam w samochodzie, a mąż poszedł zapytać, czy mnie przyjmą. Zapomniałam dodać, że nie miałam wtedy jeszcze skurczy. One zaczęły się dopiero około ósmej rano, a takie które stały się dotkliwe około jedenastej. Przyjęli mnie. Lekarz przeszedł do formalności. Zbadał, a potem seria pytań, na które odpowiadałam bardzo lakonicznie, obrażona na cały świat ze łzami w oczach.

Sama na sali

Zaprowadzili mnie na salę, gdzie byłam właściwie cały czas sama. Personel przychodził tylko co jakiś czas sprawdzić postęp porodu. Początkowo nastawiałam się na poród z mężem, jednak powiedziano nam, że poród będzie bardzo długi i postanowiliśmy, że on wróci do domu, a ja dam znać jak dziecko będzie wychodzić na świat i wtedy przybędzie.

Zaczęły się skurcze. Ja zaczęłam oddychać, co bardzo pomagało. Chwilę wzięłam ciepły prysznic, chwilę na piłce, chwilę chodziłam. Kiedy byłam aktywna było ok. Najgorsze były momenty, gdy kazano mi leżeć podpiętej do KTG. Ból nie do zniesienia. Aktywność napawdę bardzo pomagała! Pamiętam, że moje okno było zaraz przy ulicy, był ciepły dzień i ja patrzyłam na tych ludzi, którzy szli swobodnie ulicą. W mojej głowie były tylko myśli i marzenia by znaleźć się w ich sytuacji. Na chwilę uciec od tego bólu.

I wtedy się zaczęło...

Wszystko postępowało bardzo powoli, więc zaproponowano mi oksytocynę. No i wtedy się zaczęło. Bardzo szybko nastąpiło rozwarcie i zapowiedziano ostateczną akcję. Naraz w moim pokoju pojawiło się wiele ludzi. Napisałam szybko sms do męża, żeby jechał. Poinstruowano mnie co mam robić, jak przeć i... Kurcze pierwszy skurcz. Krzyknęłam, bo nie spodziewałam się, że to aż tak będzie bolało! Aż tak! Położna powiedziała, że tutaj już wszystko zależy ode mnie i krzyk tylko wydłuży akcję. To było motywujące. Bardzo! Przestałam krzyczeć, a jedynie oddychałam. Na niczym mi już wtedy nie zależało jak tylko skończyć te męczarnie i zobaczyć już swoje dzieciątko! Niecałe pół godziny później Madzia pojawiła się na świecie. Tatuś Madzi dotarł dziesięć minut później i niestety nie zdążył przeciąć pępowiny, ale wbiegł i ze łzami w oczach nas przytulił. Cudowne uczucie, gdy byliśmy już we trójkę. Było już po wszystkim. I ta Madzia, taka piękna! Nie wyobrażałam sobie, że będzie aż tak piękna!

Byłyśmy w szpitalu trzy dni, ze wględu na niski poziom hemoglobiny. Do szpitala przyjechałam z wynikami w normie czyli ponad 12, natomiast zaraz po porodzie miałam wynik 6,9 czyli silną niedokrwistość. Zaproponowano mi przetaczanie krwi, na które dwa razy się nie zgodziłam. Uległam za trzecim razem, bo wynik spadał, a ja przy wstawaniu z łóżka miałam czarno przed oczami. Pomogło. Następnego dnia wynik podniósł się do 9,8. Dziś wszystko jest już w normie. Przetaczanie nie takie straszne jak mi mówiono. A bałam się go potwornie!

Z karmieniem problemu nie było od początku. Wszystko pojawiło się na czas i Madzia idealnie sobie radziła. 

Puentując! To co było bardzo ciekawe i dziwne zarazem. W trakcie skurczów pojawiały mi się w głowie takie myśli widma, w których widziałam różne osoby i słowa, które mówili mi o porodzie, a o których ja oczywiście już zapomniałam. Ktoś tak miał? Dziwne to było! Także nie wiem czy tak dobrze słuchać co ludzie mają na temat porodu do powiedzenia. 

Czy rodzić z mężem?

Ostatnia rzecz, o której chciałam napisać to obecność męża przy porodzie. Bardzo chcieliśmy przywitać Madzię razem i cały ten czas porodu razem spędzić, ale... Jak pisałam wyżej mąż jednak w nim nie uczestniczył. Z perspektywy czasu, po wszystkim stwierdzam, że w sumie to dobrze. W niczym by mi nie pomógł, bólu by mi nie zabrał, a chyba jedynie denerwowałoby mnie, że ja tak cierpię, a jemu tak dobrze! :D 

Tyle... 

Jest późno. Madzia się wybudza. Trzeba ją nakarmić. 

Buziaki kochani!

poród

poród

poród


Świetnie, że tutaj jesteś! Nie przegap kolejnego wpisu. Wystarczy, że dasz lajka tutaj [klik], bądź zaobserwujesz nas na Istagramie. Tam jesteśmy zdecydowanie częściej [klik]Jeśli interesują Cię podróże z dzieckiem dołącz do grupy na Facebooku [klik]. Dziękuję! ;)

Przeczytaj też:

Mamo wyjdź z domu!

Dziewiąty miesiąc nie taki straszny


5 rzeczy, które zmienia w Tobie ciąża

  • Share:

You Might Also Like

4 komentarze

  1. Gratulacje i dużo zdrowia dla Madzi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje! Dużo zdrówka dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale czytać takie wpisy, nowe życie esencja naszego istnienia. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczuję bólu, ale chyba było warto - Madzia jest cudowna, drugie dzieciątko też :) Nie napisałaś nic o niemiłych położnych, jak było w zapowiedzi. Czyżby chodziło o pierwszy szpital, skąd Cię odesłano? Jeszcze raz dodam, że jestem pod wrażeniem Twojej siły. Taka drobniutka kobieta, sama z tym wszystkim. Dałaś radę! Ja będę walczyć o to, żeby mąż mógł być przy mnie. Za nic nie pozwoliłabym mu odjechać, co z tego, że bólu nie zabierze. Wesprze, jak nikt inny. Ale... wszystko jeszcze przede mną :)

    OdpowiedzUsuń